wtorek, 16 czerwca 2009

dzien trzeci

Nestor jest nieubłagany, znowu wstajemy skoro świt (chodź tutaj świtu nie ma.. bo jest cały czas dzień).
Szybkie śniadanko, pakowanie motocykli (staramy się przyzwyczaić do tej czynności, która będzie nam towarzyszyła przez najbliższe 2 tygodnie). Prowiantu jeszcze nie ubyło, więc zanim dopięłam swoją torbę 4 razy się przepakowywałam.

O 13:30 musimy być w Goteborgu, gdyż jemy tam lunch z zaprzyjaźnionym Polakiem. Dlatego Nestor zarządza - kochani zero postoi, jedynie tankowania. Jak potulne owieczki, zgadzamy się na to, lecz nie jest to mądra decyzja, gdyż słońce przygrzewa na całego.
Ahhh trzeba oczywiście wspomnieć, iż Norwegia powitała nas wspaniałą... ceną paliw... tylko 7zł za litr ;)

W Goteborgu zjawiamy się z lekkim opóźnieniem, jemy pyszny lunch i postanawiamy zobaczyć rynek tego miasta... niestety jedyną atrakcją tego miasta jest pomnik.
Następnie ruszamy w stronę Oslo, które wita nas korkami, nieśmiało polskim zwyczajem mijamy kolumny samochodów, a także radiowóz (policja nie reaguję - czyt. jest dobrze).
Jadę druga w kolumnie, prowadzi dzielnie PJ... lecz po chwili widzę, znak zakaz wjazdu... a kolega nas tam prowadzi, albo raczej prowadzi go tak jego gps ;/
przez pomyłkę wskakujemy na tory tramwajowe... tak, tak... tory tramwajowe :)
jazda ta, przebija manewr glinojecki ;) na całe szczęście, nic długaśnego nas nie goniło, ani też nie jechało z naprzeciwka.
Po chwili stajemy aby odsapnąć po nadmiarze atrakcji, nie mija 5 min. podjezdza jakaś bagażówka i słyszymy: "Cześć"... ohh jak miło, nasz rodak. Poprowadził nas przez całe Oslo do specjalnego parkingu dla motocyklistów (gdzie kolwiek jesteś - DZIĘKI ;)

Oslo okazało się miastem jak każde inne (naszego Gdańska, nie przebije!!!) Mają strasznie wąskie ulice, po których poruszają się tramwaje, do tego światła zmieniają się co 20 sek. - czyt. masakra.
Główną atrakcją tego miasta jest park rzeźb Wigelanda (bardzo ciekawy).
Uciekamy z Oslo, po tym jak jeden tir chciał nas rozjechać.
Udajemy się na półwysep Bydgoy, aby obejrzeć łodzie Wikingów (jak im się udawało takie odległości pokonywać w takich "łódeczkach"?!?!), następnie oglądamy Kon-Tiki - tratwę na której Thor Heyerdahl wraz z załogą wyruszył przez Ocena Spokojny (niebywałe.. Norwegowie chyba mogą na wszystkim pływać).

Po lekkim lunchu ruszyliśmy w stronę Drammen... czekała nas tam do pokonania "Spierala", niestety Warszawa, nie jest jedynym miastem europejskim z cholernymi korkami, do tego jazda norwegów jest na tyle nie przewidywana... ze szkoda gadac.

W końcu dotarliśmy do miejsca, które okazało się atrakcją dnia, wjechaliśmy w tunel, który ma kształt spirali (długość 1,8km) uczucie... tak jakbyśmy 7 razy okrążali rondo :)
Jak się później okazało, trzeba uważać co się mówi, gdyż na każdym kroku można spotkać Polaków, który są bardzo pomocni i sympatyczni.

"Dzień" powoli się kończył, lekko padało, dlatego postanowiliśmy szukać za Kongsberg kempingu, okazało się to najgorszą, a zarazem najwspanialszą decyzją tego dnia. Gps prowadził nas "drogami", który pewno nawet na mapie nie było, szutrówkami przemierzającymi wzgórza, widoki były nieziemskie, a kempingi jak na złość wszystkie nie czynne (było ich z pięć na tej trasie), w końcu postanowiliśmy wrócić do Kongsberg, nadrabiając tym samym z 250km i będąc na kempingu po 22 (cud, że recepcjonista sobie jeszcze do domu nie poszedł).

Był to wspaniały dzień, uśmiech z naszych twarzy nie znika, dopisują nam humory, pomimo, że jest juz prawie 24, a za oknem dopiero się ściemnia.

Brak komentarzy: