środa, 23 kwietnia 2008

Włochy 2008... pierwszy dzień podróży

.:23 kwietnia - 450km:.

Zbiórka godz. 9:00 na swych rumakach przybywają Hubert, Konrad, Jurek, Ślimak, Świeca, Nestor i Ja (Weronika). Jakoś czuję się nie
swojo, Oni na wielkich maszynach, doświadczeni... a ja nie dość, że żółtodziób to jeszcze na Junaczku... Ale nie poddaje się.. adrenalina robi swoje.. poza tym jak coś sobie postanowię, to ciężko mnie od tego odwieźć.
Plan na dzisiaj mamy taki dojechać do Ziliny to jest... 450km od Warszawy.
Pierwszy obowiązkowy postój w Polichnie na drugie śniadanie, bez Polichna wyjazd stracony :D Ja osobiście jestem trochę wystraszona, zaczyna do mnie docierać ile będę musiała przejechać kilometrów, by dotrzeć do słonecznego Santa Monica.
Ale grupa jest na tyle fajna, że pomaga mi o tym zapomnieć, dzięki czemu panuje świetna atmosfera i jeszcze nie panikuje. Kolejny postój mamy w Częstochowie na dotankowanie. Drogi polskie nie są zbyt dobre, więc na każdym kilometrze, zakręcie musimy uważać, na koleiny, frezowanie i innych uczestników drogi, momentami przypomina to walkę o życie w dżungli. Dalej mijamy Katowice i tuż przed granicą stajemy na obiadek.
Knajpka jest bardzo sympatyczna i jedzonko dobre, tylko dziwi nas pewna instrukcja w toalecie, znajdziecie ją pośród zdjęć (oceńcie ją sami;).
Dalej mijamy granicę Czeską i Słowacką. Tutaj zaczynam czuć zmęczenie, do tego spada temperatura, więc zamiast jechać rozluźniona, sztywnieję w zakrętach, z czego jestem wściekła na siebie. Nie ułatwia mi to jazdy, dobrze, że kask mam integralny i nikt nie słyszy co krzyczę do siebie :D
Pojawia się magiczny napis Zilina, wszystko super, tylko gdzie jest nasz pensjonat. Postanawiamy zjechać na najbliższym wiadukcie, by stanąć na stacji i zapytać się o drogę. Wszyscy zsiadają z motocykli... jacyś tacy przykurczeni, a przecież to dopiero 450km!!
Po 15min. rozmowie z autochtonami, machaniu rękoma i próbie porozumienia
się, wiemy gdzie jechać (a niby słowiańskie narody mają takie podobne języki).
W Martinov Dworze wita Nas sam, właściciel, na hasło SCP uśmiecha się i otwiera garaż, a tam Drag Star 650 ufff swój człowiek ;) Pensjonat jest bardzo sympatyczny, jedzonko pyszne - polecamy go wszystkim, zacruiserowanym ludziom, jak i narciarzom w zimie.


Wieczór spędzamy we wspólnym towarzystwie, dobija do Nas Miki z Plecaczkiem - Natalią i wypijamy imieninowo za zdrowie Jurka w grupie.

Brak komentarzy: