niedziela, 27 kwietnia 2008

.:27 kwietnia - 720km:.

Miki chciał wyjechać o 7, lecz grupa się buntuje i wyjazd przesuwamy na 8. Jedziemy do malowniczego San Marino po drodze spotykamy więcej cyklistów niż motocyklistów. Wjeżdżamy krętymi drogami pod sam zamek, widoki są niesamowite. Wypijamy kawę i ruszamy w stronę domu. Organizator głośno się nie przyznaje jaki ma plan na ten dzień, my jak potulne owieczki podążamy za nim. Jak później się okazuje robi to celowo, gdyż na ten dzień zaplanował trasę na 720km! Plan jest taki by zanocować w Grazu, no nic w końcu w SCP jeżdżą sami twardziele więc, nikt się nie poddaje. Ja zaczynam żartować, że chyba zamówię DHL i spokojnie wkrótce do domu, ale wszyscy się nawzajem wspierają i żyją od postoju do postoju. Przy życiu trzymają Nas również piękne widoki i dłuższy postój by obejrzeć wyścig Kubicy. Niestety jak się okazuje Włosi jednak nie są takimi zapaleńcami motoryzacji i z oglądania nici.
Po drodze słońce przygrzewa nam niemiłosiernie, powoli rozstajemy się z Włochami, przekraczamy granicę Austrii, coraz bardziej wychodzi z Nas zmęczenie. Nawet puszczone przodem 1800R i Bandit, nie są wstanie wykrzesać z siebie 80% mocy, dochodzimy do nich na jednym z postojów, to ich lekko szokuje i dają dalej czadu. My spokojnym tempem podążamy ich cieniem. Za Villach zaczyna się ściemniać, mijamy Klagenfurt jest już czarna noc, temperatura spada do +3C i tak jak nie znosiliśmy tuneli, zaczynamy je kochać, jest tam jasno i ciepło. Hubertowi zamarza picie na motocyklu, wszyscy jesteśmy skostniali, ledwo widzimy drogę, zaczyna się szaleńcza walka, której wszyscy mają dosyć. Kilometry do Grazu nie ubywają, jesteśmy wycieńczeni, czujemy się jak sportowiec po maratonie, który przebył już tyle kilometrów, widzi już metę, ale braknie mu sił by ją przekroczyć. Do Grazu dojeżdżamy o dziesiątej. Jesteśmy zziębnięci i głodni, jak na złość wszystkie knajpy są już zamknięte, nawet budki z kebabem. Pozostaje nam już jedynie McDonald na dworcu i tam lądujemy tuż przed jedenastą, jest to najgorszy McDonald w jakim w życiu byliśmy, ale nie mamy siły by marudzić, ledwo wracamy na piechotę do hotelu i wszyscy padamy do łóżek.

Brak komentarzy: