niedziela, 22 lipca 2007

mój pierwszy wypad motocyklowy...

I to nie mały w ciągu weekendu zrobiłam 1200km z hakiem ;p
Jeden z kolegów w klubie zorganizował wyjazd do Kotliny Kłodzkiej oraz w pobliskie Czechy.

Pierwszy raz jechała w kolumnie, chodź znam wszystkie zasady na pamięć, do tego jako plecaczek przejechałam ponad 50 tys. to jednak byłam bardzo podekscytowana. Do tego nie miałam jeszcze szyby w mym motocyklu, a jak zapewne wiecie, cruisery mają jedną z najbardziej wyprostowanych pozycji, więc cały pęd brałam na siebie. Ograniczało to moją prędkość max. w okolicach 100km/h. Dla wielu współtowarzyszy była to z pewnością udręka, ale nie dawali po sobie tego poznać.Wspierali mnie na każdym kilometrze, czułam to.
Oczywiście bez przygód się nie obyło... podjechałam na stacje benzynową, zatankowało i cisza. Junaczek nie chciał odpalić... akumulator zdechł. Nikt nawet nie powiedział złego słowa były tylko żarty. Po 1,5 godzinnym wymuszonym postoju ruszyliśmy dalej. Pogoda w ten weekend była wspaniała, wszyscy zrzuciliśmy skóry i jechaliśmy w lżejszym uzbrojeniu.
Gdy dotarliśmy do bazy nocelgowej, nie mogłam uwierzyć czy to był sen czy jawa?!?
Moje marzenia zaczeły się spełniać.
Następnego dnia czekało mnie nie lada wyzwanie.. sporo wymagających zakrętów. By Was wtajemniczyć, jadąc samochodem nawet jako pasażer nie przepadam, za przepaściami, zakrętami agrafkami... no jakoś tak mam... a to wszystko mnie tego dnia czekało. I to cruiserowanie było jak.. jazda kolejką górską ta adrenalina... :D
Żałowałam, że ten dzień się kończy, pełna wrażeń wieczorem padałam z nóg.

Nadszedł dzień powrotu,.. całą noc nad Kotliną Kłodzką krążyła straszliwa burza. Jak się rano dowiedzieliśmy w okolicach Częstochowy przeszła trąba powietrzna oraz straszliwy grad. Wiatr nie ustawał. Nie były to dla mnie zbyt pozytywne informacje.
Przed opuszczeniem tego malowniczego rejonu postanowiliśmy odwiedzić kopalnie złota w Złotymstoku (taką wycieczkę polecam wszystkim). Niestety wracając wiatr nie dawał mi spokoju, do tego stopnia, że pare razy myślałam, że wyląduje w rowie... a wracać trzeba. Jadąc sobie spokojnie, podczas jednego z podmuchów, nagle odleciało tylnie siedzenie. Dobrze, że za nami jechał samochód techniczny i zgarnął je podrodze.
Gdy już byliśmy za Częstochową (Polichno) zaczeło się ściemniać, a ja zaczełam opadać z sił. Mój Tata, który jechał drugim motocyklem stwierdził, że pojedziemy na skróty, które jak się domyślacie wcale nie skróciły drogi. Na plecach cały czas miałam jakieś TIRy, do tego temperatura spadała, tyłka już nie czułam. A ojciec jechał ambitnie, marzyłam o krutkim postoju by rozprostować nogi, chodź na chwilę, niestety nie z Johnem Waynem takie numery. Przyznam się Wam, że przez moment miałam łzy w oczach i pokrzykiwałam "&%$! na co mi ten był wyjazd". Gdy wjechałam już na uliczkę prowadzoną do mojego domu, odetchnełam z ulgą, że to już koniec na dzisiaj ;p

Brak komentarzy: