piątek, 8 sierpnia 2008

Decyzja zapadła... jadę w Alpy

Moja przygoda z Alpami zaczęła się dużo wcześniej przed wyjazdem...
Jak zwykle... jak na większość wyjazdów klubowych zapisałam się w Alpy bez zastanowienia.
Liczą się ludzie, atmosfera oraz kilometry przejechane razem, a nie miejsce docelowe. Jak się okazuje, była to trafna decyzja, bo gdybym się wcześniej zagłębiła w trasy jakie nas czekały, na 100% nie odważyła bym się wyruszyć w tą podróż.
Tylko jak gdziekolwiek jechać, gdy się nie ma motocykla? Termin wyjazdu zbliżał się nie ubłaganie. Został tydzień, a wymarzonego motocykla znaleźć nie mogłam. W ostateczności czekało mnie plecaczkowanie, lecz każdy motocyklista wie, że jak raz zakosztuje się motocyklowej wolności, to już jazda w tandemie nie jest tym samym : )
Do tego czekał mnie wyjazd służbowy... i jak tu coś znaleźć... no nic... może motocykl sam mnie odnajdzie...
Drugiego dnia dostałam smsa od mojego Taty, mam coś, ale więcej jak wrócisz ;)
Brzmi ciekawie, do Warszawy wróciłam po 17:00 jeszcze czekało mnie spotkanie w "szóstkach" z kolegami z klubu. Po 19:00 Tata zasugerował, że może pojechalibyśmy zobaczyć ten motocykl, jest on niedaleko Warszawy. Stwierdziłam: „Ok. Ale Ty prowadzisz bo ja jestem wycieńczona podrożą oraz atrakcjami jakie miałam tego dnia” (ale to nie miejsce i czas by je wspominać).
Jak się okazało motocykl był dużo dalej niż bliżej... tak drogi czytelniku dobrze się domyślasz, dużoooo dalej.
Efekt... wariatów nie sieją, sami się rodzą... motocykl oglądałam po godz. 23 w blasku reflektorów samochodu i co.. miłość od pierwszego wejrzenia : )
Załatwianie spraw biurokratyczno - logistyczno - urzędowych sprawiło, że moja żółtą „Bee” miałam gotową do jazdy, na dwa dni przed godziną zero.
A przecież powinnam jeszcze się wjeździć.. AAAAA!!!!
Organizator staje na wysokości zadania, przesyła wspierające smsy: „Twardzielu, dasz radę”. Mhh... powstaje drugi problem, jak klub zaakceptuje śmigiełko na baku, a nie błyszczące „S”.
Dzień przed wyjazdem rozmawiam z koleżanką z klubu Sylwią, jednymi z pierwszych jej słów są „widziałaś te trasy, matko... ja nie wiem jak sobie dam radę. Wjechać ja tam wjadę, ale co dalej? Najwyżej usiądę sobie na kamieniu, zacznę płakać i ktoś zjedzie moim moto...”


MATKO!!! Jak ona taka doświadczona motocyklistka, jest przerażona!?!
Jej obawy zaczynają mi się udzielać. Ewidentnie PR organizatora zaczyna działać ;p
Całą noc nie śpię, żołądek skurcza mi się do niewiarygodnych rozmiarów, jakby miał zaniknąć... Najgorsze jest to, że cały czas powtarzam sobie „ŚPIJ, musisz mieć siłę by pokonać ten dystans”...

Brak komentarzy: