środa, 21 stycznia 2009

Majówka 2007

Mamy początek sezonu 2007, snujemy plany, jakie zakątki Polski odwiedzić...



ktoś rzuca hasło, może Morze na majówkę.. wszyscy jednogłośnie odpowiadają, super!! Trochę słoneczka, pomoczyć się w wodzie to jest to :) Organizator wynalazł świetny ośrodek pod Gdańskiem idealna baza, nad małym jeziorkiem, domki z kominkami (ale przecież nie będziemy ich używać, w maju!?!).




Jak się okazało bardzo się myliliśmy, północ Polski przywitała nas chłodnym, porywistym wiatrem. Nie wróżyło to niczego dobrego, ale nie psuło to naszych nastrojów.






Bo twardym trzeba być!






Po jednym dniu pobytu nad morzem, nasze marzenia o pięknej majówce prysły, termometry rano pokazywał
-1C. A z nieba zaczął sypać lekki śnieżek.


Jak się okazało w taką temperaturę kostiumy kompielowe, również można wykorzystać, jako ogrzewacze na kolana!!

W supermarketach damska część grupy poszukiwała grubych rajstop, lecz odpowiedź w sklepach była jedna: "W maju!!!?!!!". Pod skóry zakładaliśmy piżamy, panowie marzyli o ciepłych kalesonach, normalnie tak znienawidzonych.
Świetnym wynalazkiem okazały się rękawiczki gumowe, 2 rozmiary większe idealnie pasowały na letnie rękawiczki motocyklowe ;)


W skórach na plaży przypominaliśmy bardziej morsy, niż plażowiczów...

czwartek, 15 stycznia 2009

w 2005 roku wraz z klubem wybrałam się w Bieszczady, które są magiczne.

lecz nie o nich chcę w tym momencie pisać... ale o naszym powrocie do Warszawy. Były to czasy mojego plecaczkowania (jeździłam z Tatą), jeden z kolegów chciał się podzielić z nami swoim odkryciem, gdzieś pod Rzeszowem, odnalazł jedną z najstarszych cerkwi w Polsce.



Dojechać do niej nie było łatwo...





Ale widok jaki zastaliśmy przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania...




Lecz jak się okazało nasza przygoda dopiero miała się zacząć... próbując się wydostać, z tego urokliwego miejsca, trafiliśmy na przeprawę rzeczną, niestety nie wszyscy się zmieścili na prom, a goniły nas czarne chmury (zdawaliśmy sobie sprawę, że od deszczu dzielą nas minuty).. to co się działo później, to był kataklizm dla motocyklisty..

Mając nadzieję, że w przeciągu godziny, deszcz ustanie, zatrzymaliśmy się w przydrożnym barze... minęła godzina, dwie... i deszczu nie było końca.. robiło się coraz później, a do domu daleko.. wszyscy postanowiliśmy uzbroić się w kombinezonu przeciw deszczowe (taki wynalazek dla motocyklisty), ci co nie mieli ich, stworzyli je sobie... z czarnych toreb na śmieci oraz taśmy izolacyjnej. Tak odziani mieliśmy pokonać ponad 450km (chodź mieliśmy cichą nadzieję, że za niedalekim rogiem deszcz ustanie).
Mijając kolejne miejscowości deszcz przybierał na sile, w pewnym momencie zaczął padać grad, a na niebie pojawiły się pierwsze pioruny, lecz my jak zaczarowani jechaliśmy dalej, chyba każdy bał się zatrzymać by nie zostać samemu w tym koszmarze, po kilkunastu minutach marzyliśmy o tym deszczyku (który tak przeklinaliśmy jeszcze jakiś czas temu) teraz mieliśmy do czynienia z pompa, widoczność była max. na 10m, to było jakieś wariactwo (dzisiaj sami się dziwimy, dlaczego nikt nie stanął i się nie zatrzymał, by przeczekać to szaleństwo?!). Deszcz jakby ustawał... lecz ja poczułam coś dziwnego... po prostu chyba się zsiusiałam, wstyd mi było, więc nic Tacie nie mówiłam (nastolatka i się zlała...), ale na stacji benzynowej nie wytrzymałam i co słyszę: "ty też masz mokro, matko myślałem, że to mój pęcherz i się nie odzywałem". Kombinezony nie zdały egzaminu (baaa jaki producent myśli o jeździe w takich deszczach!!).

Na jednym z postojów wymienialiśmy się suchymi rzeczami, mieliśmy wszystko przemoczone, także większość rzeczy w sakwach... temperatura spadała, było nam cholernie zimno...

pierwsze promienie słońca, powitały nas tuż przed Białobrzegami... tego dnia nigdy nie zapomnimy, zjednoczył o nas na dobre...

czwartek, 8 stycznia 2009

okres: po wojnie
miejsce: okolice Bemowa (Warszawa)

Słoneczny dzień, młoda kobieta prowadzi motocykl Victorię 250 ccm, z tyłu jako pasażer siedzi mężczyzna. Kobieta ta jak na tamte czasy, wygląda dosyć frywolnie - jedzie w spódnicy.
Mija kolejne ulice, na jednej z nich natrafia na kilku żołnierzy. Ci z niedowierzaniem spoglądają, po czym zaczynają klaskać, podgwizdywać. Dziewczyna rumieni się i denerwuje. Motocykl zaczyna jej się chwiać to na lewo to na prawo, czuje, że go nie utrzyma, plecaczek (jej mąż) zeskakuje niczym zając z tylnego siodełka. A ona na oczach żołnierzy zalicza pierwszą wywrotkę w życiu i to do tego w spódnicy...

bohaterowie: moja babcia i mój dziadek

poniedziałek, 5 stycznia 2009

pewnego lata... mój tata postanowił przejechać się "wokół komina" padło na Ciechocinek...
zaparkowali z kolegami swe cruisery (nota bene nie amerykańskie) i co słyszą:

"Zobacz Halinka, Jardleje przyjechały!"

piątek, 2 stycznia 2009