Zaczynamy rytualnie dzień, pobudka, prysznic, pakowanie sakw, mocowanie pakunków... i w drogę... Tym razem postanawiamy zjeść śniadanie na mieście, gdyż to co oferuje nasz hotel i śniadanie kontynentalne, to tym nawet ja się nie najem, a co dopiero Panowie tacy jak Dino, Ślimak, Piotrek czy Konrad. Lądujemy w Nordfishu (ryba na śniadanie? Ktoś może zapytać... jak się nie ma, to się lubi, co się ma). Zwiedzamy starówkę Grazu i wzdychamy.. jaka piękna mogłaby być Warszawa, gdyby nie II wojna światowa.
Do granicy Słowackiej jedziemy razem, tam się żegnamy z grupą z południa, która musi być wcześniej w Polsce. Pozostałą 9 postanawia odwiedzić Bratysławę i spokojnie rozkoszować się jazdą do Ziliny i tak też robimy.
Do Martinov Dvor dojeżdżamy na obiado-kolację, przy której królują opowieści z wypadu, powoli zaczynamy już wspominać Włochy i całą naszą przygodę. Zdajemy sobie sprawę, że jutro czeka Nas ostatni dzień tej wspaniałej podróży.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz